Clary
Po godzinie poszukiwań znaleźliśmy drugie wyjście z pieczary. Na nasze szczęście wszystkie demony już odfrunęły.
Przeszliśmy koło jakiegoś zrujnowanego, kamiennego domku i szliśmy dalej w miejsce gdzie było więcej zabudowań.
- Jesteście pewni że dobrze idziemy? - zapytała moja siostra po raz kolejny.
- Tak, nie gadaj bo tracisz więcej siły. - warknęłam wkurzona, ona mówiła to już siedemdziesiąty... Może osiemdziesiąty raz!
- Ja tylko pytam! - podniosła ręce w geście poddania - Ale mogłabyś polecieć i zobaczyć co tam jest, Aniołku.
- Nie mów tak do mnie! Też masz skrzydła, dlaczego nie polecisz?! - i nale do głowy wpadł mi genialny pomysł - Zostańcie tu. - nakazałam rozwijając skrzydła.
Skrzydła rozdarły już i tak podartą bluzkę ale nie przeszkadzało mi to. Znów poczułam się wolna!
Wiatr smagał moja twarz i rozwiewał, teraz już niebieskie, włosy.
Podfrunęłam najwyżej jak się dało i zaczęłam się rozglądać.
Wcale nie tak daleko zobaczyłam ogromny zamek. A wokół niego kilka drewnianych i kamiennych domków.
Wszystko było takie szare.
Wróciłam na ziemię i powiedziałam wszystkim o tym co zobaczyłam.
Zgodnie ustaliliśmy ze to musi być siedziba Abaddona.
Przechodząc przez most czułam że coś się zmienia. Nie wiedziałam co ale to było dość dziwne.
Wszystko spowijała szara mgła ale dało się dojrzeć domki w oddali.
Widziałam też kilka postaci które wyglądały jak jakieś zjawy. Ich skóra była lekko przeźroczysta, przez co widziałam zarys kości, zamiast oczu mieli puste oczodoły. Snuły się między kamiennymi ścieżkami bez celu.
- Jesteście pewni że dobrze idziemy? - zapytała, tym razem, Isabelle, wyglądała na przestraszoną.
- Tak, musimy dostać się do zamku. - stwierdziłam.
- Jak to zrobimy? Przecież na pewno są tam straże i... - zaczął Jace ale Magnus mu przerwał.
- Nie ma straży, mój ojciec - zabrzmiało jakby z trudnością wypluł ostatnie słowo - jest zbyt dumny na straż przyboczną. Najgorzej będzie przy bramie, później możemy iść spokojnie.
- Nie wierze że to twój ojciec. - wymamrotałam, popatrzył na mnie zaciekawiony - Ty nie jesteś aż tak głupi.
Tak jak powiedział Magnus nie mieliśmy żadnych problemów przed dotarciem do bramy.
Sama brama była ogromna, miała jakieś pięć metrów wysokości, wielkie kraty (podejrzewam że zmieściłabym się w jednym z otworów gdyby były zamknięte) i dwóch strażników.
Schowaliśmy się za murkiem niedaleko żeby nikt nas nie zauważył ale żebyśmy mogli oszacować sytuację.
- Więc co robimy? - zapytałam patrząc na dwa demony które pilnowały wejścia.
- Możemy je zabić... - powiedział Jace zacierając ręce, przewróciłam oczami na jego zapał.
- Jeśli je zabijemy to Abaddon wyczuje zmianę i zrobi się czujniejszy a my tego nie chcemy. -powiedziałam, większość kiwnęła głową potwierdzająco.
- Ja ich odciągnę a wy wejdziecie do środka. - zaproponował Tim powoli wstając.
- Co? - zapytałam zaskoczona - Nie! Tim, nie możesz! - krzyknęłam zwracając na siebie uwagę strażników którzy rozglądając się zaczęli iść w naszą stronę. Zaklęłam i kiwnęłam głową w stronę Timona - Rób co musisz, tylko żebyś przeżył. - zastrzegłam.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech i już po chwili Tim zniknął mi z oczu.
Nie wiem co zrobił ale demony spojrzały gdzieś za nas i pobiegły w tamtą stronę.
Nie miałam czasu żeby się odwrócić bo Katarina pociągnęła mnie za ramię w stronę bramy.
- Czekaj! Trzeba mu pomóc! - krzyknęłam wyrywając się.
- Nic mu nie będzie a my nie mamy czasu. - syknęła.
Zgodnie pokiwałam głową chociaż wiedziałam że nie mogę tak zostawić Timona, usiałam po niego wrócić... ale później, najpierw zabije jednego, przebrzydłego demona.
Zdziwiona że nikt nie pilnuje wejścia pchnęłam ogromne drzwi prowadzące do środka zamku.
Na miękkich nogach weszłam do środka a za mną reszta z bronią gotową do użycia.
- Dziwne. - wymamrotałam - Tu jest cicho, za cicho.
- Masz racje. - poparł mnie szeptem ukochany - To jak cisza przed burzą.
- Musimy iść do sali tronowej. - wtrąciła Iz - O ile takową mają. - mruknęła. Już chciałam coś powiedzieć ale uprzedził mnie obcy, ostry, jak seraficki miecz, głos:
- A jakże bym mógł nie mieć sali tronowej. - ktoś prychnął za naszymi plecami, jednocześnie znałam ten głos, a jednocześnie był zniekształcony, obcy - Od dzisiaj nie będzie ona tylko moja. - poczułam na sobie palący wzrok.
Pierwsza otrząsnęłam się z szoku i odwróciłam. To co zobaczyłam wprawiło mnie w większe osłupienie.
Tim...
Ten którego znałam już nie istniał...
Ten którego widziałam miał czarne zarówno tęczówki jak i białka. Jego twarz była taka sama... no może trochę bledsza. Jednak wszystko inne było takie jak zapamiętałam. Jego umięśnione ramiona okryte były białą koszulą, bez żadnego zagniecenia, na szyi wisiał krawat ale poluźniony. Na nogach miał spodnie od garnituru a w ręce berło.
Nie zwykłe berło... To składało się z czaszki, złota i jakiegoś dziwnego sznureczka. Było lekko przerażające.
- Wreszcie się spotykamy. - uśmiechnął się diabelnie podnosząc do góry berło. Ścisnęłam mocniej dłoń na mieczu, on widząc mój ruch poszerzył uśmiech - Mogę to zaliczyć do udanych spotkań. - zerwał niebieski sznureczek z berła i nagle rozległ się przeraźliwy pisk.
Po chwili kilka okien rozsypało się w drobny mak a w futrynach pojawiły się białe plamy.
Plamy zaczęły przybierać postacie i ujrzałam piękne, dostojne i groźne pegazy.
- Przyjaciele! - krzyknął sztucznie przyjaznym tonem Abaddon - Cieszę się że wpadliście na koronacje mojej królowej! - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech przez który nagle zrobiło mi się niedobrze.
- Nie będzie żadnej koronacji!! - wrzasnęłam. Jeden z pegazów do mnie podszedł dzięki czemu czułam się trochę odważniej.
- Jesteś pewna? - uśmiechnął się łobuzersko - Mam już przygotowaną specjalną komnatę... - przerwał i w jednej sekundzie znalazł się koło mnie - Dziś skonsumujemy nasze małżeństwo. - szepnął mi do ucha.
Zadrżałam.
Jednym szybkim ruchem wyciągnęłam miecz i...
No właśnie! Przecież to był mój przyjaciel!
Tam gdzieś był Tim!
- Już go niema, kochanie. - specjalnie zaakcentował ostatnie słowo na co syknęłam groźnie - Lubie takie. - uśmiechną się obleśnie.
Teraz nerwy mi puściły!
Natarłam na niego mieczem ale zrobił unik.
Wymieniliśmy kilka ciosów aż w końcu on zaatakował.
Zatrzymałam jego miecz, który nie wiedziałam skąd się wziął, tuż przed swoją twarzą.
Zastanawiałam się dlaczego nikt nie reaguje...
Wszyscy stali wokół nas jakby zatrzymani, czas stanął.
- To mój świat, kotku. Ja ustalam zasady. - odezwał się głos za mną.
Przełknęłam ciężko ślinę.
Nie miałam wyboru.
To był jedyny sposób.
Ocknąłem się przed domem mojej rodziny w Idrisie.
Co się stało?
Dlaczego tu jestem?
Gdzie jest reszta?
Rozglądnąłem się dookoła. Wszyscy byli gdzieś niedaleko...
Isabelle, Alec i Elena byli cali w błocie i usiłowali wyplątać się z krzewów które mama posadziła rok temu.
Katarina klęczała z Magnusem za fontanną a....
No właśnie. Gdzie jest Clary?!
Zacząłem się jeszcze bardziej rozglądać aż w końcu usłyszałem krzyk siostry:
- Jace! Chodź tu! - popatrzyłem na nią. Teraz stała koło Kat i żywo rozmawiała z czarownikiem który nadal klęczał. Podbiegłem do nich i moim pierwszym pytaniem było:
- Gdzie jest Clary?! - odpowiedział mi jęk bólu i ledwo dosłyszalny szept:
- Jace.
- Na Anioła.
Leżała tuż koło Magnusa. Jej twarz była poszarzała a usta ułożone w grymasie bólu. Oddychała z trudnością, widać było że to sprawia jej ból.
Upadłem koło niej na kolana i odgarnąłem jej z twarzy kilka kosmyków włosów.
- Nie zostawiaj mnie, nie odchodź. - szepnąłem. Uśmiechnęła się mimo bólu.
- Nigdzie się nie wybieram... - kiedy chciała zmienić pozycje, syknęła - Tylko trochę boli. - chciała mnie uspokoić - Magnus, długo jeszcze?
- Podejrzewam że będą musiały same się zagoić, moja magia nie działa na czyny Aniołów. - odpowiedział.
Gdy tylko zobaczyłem plecy Clary wstrząsnął mną deszcz.
Jej, zwykle idealna porcelanowa, skóra była cała we krwi a od ramion w dół ciągnęły się dwie poszarpane rany.
Rany po wyrwanych skrzydłach.
Nie jest tak jak powinno być... Ten rozdział miał być najlepszy i ostatni (nie licząc Epilogu który jeszcze mam w planach) ale wyszło zupełnie inaczej.
Naprawdę nie podoba mi się to ale i tak już długo czekaliście...
No więc wyjątkowo dzisiaj (sobota) jest rozdział.
Nie wiem co tu napisać...
Będzie jeszcze Epilog ale nie wiem kiedy... raczej do tego wtorku się nie wyrobię ale może do soboty (29.08.2015r.).
Chce wam też powiedzieć że mam nowe opowiadanie. To nie nowy blog bo historia będzie zbyt krótka (jeśli będzie tak jak chcę). Opowiadanie jest na wattpadzie ale link podam później. Tytuł:
Wszystko spowijała szara mgła ale dało się dojrzeć domki w oddali.
Widziałam też kilka postaci które wyglądały jak jakieś zjawy. Ich skóra była lekko przeźroczysta, przez co widziałam zarys kości, zamiast oczu mieli puste oczodoły. Snuły się między kamiennymi ścieżkami bez celu.
- Jesteście pewni że dobrze idziemy? - zapytała, tym razem, Isabelle, wyglądała na przestraszoną.
- Tak, musimy dostać się do zamku. - stwierdziłam.
- Jak to zrobimy? Przecież na pewno są tam straże i... - zaczął Jace ale Magnus mu przerwał.
- Nie ma straży, mój ojciec - zabrzmiało jakby z trudnością wypluł ostatnie słowo - jest zbyt dumny na straż przyboczną. Najgorzej będzie przy bramie, później możemy iść spokojnie.
- Nie wierze że to twój ojciec. - wymamrotałam, popatrzył na mnie zaciekawiony - Ty nie jesteś aż tak głupi.
+++
Sama brama była ogromna, miała jakieś pięć metrów wysokości, wielkie kraty (podejrzewam że zmieściłabym się w jednym z otworów gdyby były zamknięte) i dwóch strażników.
Schowaliśmy się za murkiem niedaleko żeby nikt nas nie zauważył ale żebyśmy mogli oszacować sytuację.
- Więc co robimy? - zapytałam patrząc na dwa demony które pilnowały wejścia.
- Możemy je zabić... - powiedział Jace zacierając ręce, przewróciłam oczami na jego zapał.
- Jeśli je zabijemy to Abaddon wyczuje zmianę i zrobi się czujniejszy a my tego nie chcemy. -powiedziałam, większość kiwnęła głową potwierdzająco.
- Ja ich odciągnę a wy wejdziecie do środka. - zaproponował Tim powoli wstając.
- Co? - zapytałam zaskoczona - Nie! Tim, nie możesz! - krzyknęłam zwracając na siebie uwagę strażników którzy rozglądając się zaczęli iść w naszą stronę. Zaklęłam i kiwnęłam głową w stronę Timona - Rób co musisz, tylko żebyś przeżył. - zastrzegłam.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech i już po chwili Tim zniknął mi z oczu.
Nie wiem co zrobił ale demony spojrzały gdzieś za nas i pobiegły w tamtą stronę.
Nie miałam czasu żeby się odwrócić bo Katarina pociągnęła mnie za ramię w stronę bramy.
- Czekaj! Trzeba mu pomóc! - krzyknęłam wyrywając się.
- Nic mu nie będzie a my nie mamy czasu. - syknęła.
Zgodnie pokiwałam głową chociaż wiedziałam że nie mogę tak zostawić Timona, usiałam po niego wrócić... ale później, najpierw zabije jednego, przebrzydłego demona.
+++
Zdziwiona że nikt nie pilnuje wejścia pchnęłam ogromne drzwi prowadzące do środka zamku.
Na miękkich nogach weszłam do środka a za mną reszta z bronią gotową do użycia.
- Dziwne. - wymamrotałam - Tu jest cicho, za cicho.
- Masz racje. - poparł mnie szeptem ukochany - To jak cisza przed burzą.
- Musimy iść do sali tronowej. - wtrąciła Iz - O ile takową mają. - mruknęła. Już chciałam coś powiedzieć ale uprzedził mnie obcy, ostry, jak seraficki miecz, głos:
- A jakże bym mógł nie mieć sali tronowej. - ktoś prychnął za naszymi plecami, jednocześnie znałam ten głos, a jednocześnie był zniekształcony, obcy - Od dzisiaj nie będzie ona tylko moja. - poczułam na sobie palący wzrok.
Pierwsza otrząsnęłam się z szoku i odwróciłam. To co zobaczyłam wprawiło mnie w większe osłupienie.
Tim...
Ten którego znałam już nie istniał...
Ten którego widziałam miał czarne zarówno tęczówki jak i białka. Jego twarz była taka sama... no może trochę bledsza. Jednak wszystko inne było takie jak zapamiętałam. Jego umięśnione ramiona okryte były białą koszulą, bez żadnego zagniecenia, na szyi wisiał krawat ale poluźniony. Na nogach miał spodnie od garnituru a w ręce berło.
Nie zwykłe berło... To składało się z czaszki, złota i jakiegoś dziwnego sznureczka. Było lekko przerażające.
- Wreszcie się spotykamy. - uśmiechnął się diabelnie podnosząc do góry berło. Ścisnęłam mocniej dłoń na mieczu, on widząc mój ruch poszerzył uśmiech - Mogę to zaliczyć do udanych spotkań. - zerwał niebieski sznureczek z berła i nagle rozległ się przeraźliwy pisk.
Po chwili kilka okien rozsypało się w drobny mak a w futrynach pojawiły się białe plamy.
Plamy zaczęły przybierać postacie i ujrzałam piękne, dostojne i groźne pegazy.
- Przyjaciele! - krzyknął sztucznie przyjaznym tonem Abaddon - Cieszę się że wpadliście na koronacje mojej królowej! - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech przez który nagle zrobiło mi się niedobrze.
- Nie będzie żadnej koronacji!! - wrzasnęłam. Jeden z pegazów do mnie podszedł dzięki czemu czułam się trochę odważniej.
- Jesteś pewna? - uśmiechnął się łobuzersko - Mam już przygotowaną specjalną komnatę... - przerwał i w jednej sekundzie znalazł się koło mnie - Dziś skonsumujemy nasze małżeństwo. - szepnął mi do ucha.
Zadrżałam.
Jednym szybkim ruchem wyciągnęłam miecz i...
No właśnie! Przecież to był mój przyjaciel!
Tam gdzieś był Tim!
- Już go niema, kochanie. - specjalnie zaakcentował ostatnie słowo na co syknęłam groźnie - Lubie takie. - uśmiechną się obleśnie.
Teraz nerwy mi puściły!
Natarłam na niego mieczem ale zrobił unik.
Wymieniliśmy kilka ciosów aż w końcu on zaatakował.
Zatrzymałam jego miecz, który nie wiedziałam skąd się wziął, tuż przed swoją twarzą.
Zastanawiałam się dlaczego nikt nie reaguje...
Wszyscy stali wokół nas jakby zatrzymani, czas stanął.
- To mój świat, kotku. Ja ustalam zasady. - odezwał się głos za mną.
Przełknęłam ciężko ślinę.
Nie miałam wyboru.
To był jedyny sposób.
Jace
Ocknąłem się przed domem mojej rodziny w Idrisie.
Co się stało?
Dlaczego tu jestem?
Gdzie jest reszta?
Rozglądnąłem się dookoła. Wszyscy byli gdzieś niedaleko...
Isabelle, Alec i Elena byli cali w błocie i usiłowali wyplątać się z krzewów które mama posadziła rok temu.
Katarina klęczała z Magnusem za fontanną a....
No właśnie. Gdzie jest Clary?!
Zacząłem się jeszcze bardziej rozglądać aż w końcu usłyszałem krzyk siostry:
- Jace! Chodź tu! - popatrzyłem na nią. Teraz stała koło Kat i żywo rozmawiała z czarownikiem który nadal klęczał. Podbiegłem do nich i moim pierwszym pytaniem było:
- Gdzie jest Clary?! - odpowiedział mi jęk bólu i ledwo dosłyszalny szept:
- Jace.
- Na Anioła.
Leżała tuż koło Magnusa. Jej twarz była poszarzała a usta ułożone w grymasie bólu. Oddychała z trudnością, widać było że to sprawia jej ból.
Upadłem koło niej na kolana i odgarnąłem jej z twarzy kilka kosmyków włosów.
- Nie zostawiaj mnie, nie odchodź. - szepnąłem. Uśmiechnęła się mimo bólu.
- Nigdzie się nie wybieram... - kiedy chciała zmienić pozycje, syknęła - Tylko trochę boli. - chciała mnie uspokoić - Magnus, długo jeszcze?
- Podejrzewam że będą musiały same się zagoić, moja magia nie działa na czyny Aniołów. - odpowiedział.
Gdy tylko zobaczyłem plecy Clary wstrząsnął mną deszcz.
Jej, zwykle idealna porcelanowa, skóra była cała we krwi a od ramion w dół ciągnęły się dwie poszarpane rany.
Rany po wyrwanych skrzydłach.
+++++++++++++++++++++++++
Nie jest tak jak powinno być... Ten rozdział miał być najlepszy i ostatni (nie licząc Epilogu który jeszcze mam w planach) ale wyszło zupełnie inaczej.
Naprawdę nie podoba mi się to ale i tak już długo czekaliście...
No więc wyjątkowo dzisiaj (sobota) jest rozdział.
Nie wiem co tu napisać...
Będzie jeszcze Epilog ale nie wiem kiedy... raczej do tego wtorku się nie wyrobię ale może do soboty (29.08.2015r.).
Chce wam też powiedzieć że mam nowe opowiadanie. To nie nowy blog bo historia będzie zbyt krótka (jeśli będzie tak jak chcę). Opowiadanie jest na wattpadzie ale link podam później. Tytuł:
Moja chrzestna jest WAMPIREM
No więc do napisania!
Wika
"Rany po wyrwanych skrzydłach" OCOCOCOCOCOC??!??!?!?! Aż mi się gorąco zrobiło! Jak możesz mówić, że rozdział wyszedł nie tak, skoro jest... jest... WOWOWOWOWOWOWOW <3
OdpowiedzUsuń